czwartek, 24 lipca 2014

Dorosłe Dzieci Alkohoików

Dzieci wychowywane w rodzinach patologicznych, w których choć jedno z rodziców "zaglądało do kieliszka", nie rozwijają się tak, jak ich rówieśnicy. Wcześniej dojrzewają, a zakodowany w ich lęk, często towarzyszy im do końca ich dni. Dramatyczny jest również fakt, że DDA (czyli właśnie Dorosłe Dzieci Alkoholików) mają tendencję do powtarzania błędów swoich rodziców i po wejściu w dorosłość, same sięgają po substancje odurzające - alkohol, narkotyki, leki.

dorosła już kobieta z kieliszkiem w dłoni i lekami


To, co łączy DDA, to także trudności w nawiązywaniu prawidłowych kontaktów i więzi z innymi ludźmi. Rzadko są duszami towarzystwa, raczej starają się trzymać na uboczu, mają zakodowaną nieufność i lęk. Tacy ludzie mają również:

  • obniżone poczucie własnej wartości
  • brak wiary w szansę na osiągnięcie sukcesów
  • często ulegają impulsom
  • zbyt wiele od siebie wymagają
  • są wobec siebie niezwykle krytyczny
Problem polega na tym, pomimo odejścia od rodzinnego domu i rozpoczęcia życia "na własną rękę", nie zdają sobie sprawy, że przeżycia z dzieciństwa wcale nie zniknęły wraz ze zmianą miejsca zamieszkania. Gdy zaczynają pojawiać się kolejne problemy: depresja, nerwica, wahania nastroju, sięganie po substancje "znieczulające", trzeba powiedzieć DOSYĆ i rozpocząć profesjonalne leczenie.

Pierwszym kontaktem zawsze powinien być psycholog, jeśli jednak choroba jest już na tyle zaawansowana, że leczenie ambulatoryjne skazane jest na niepowodzenie, konieczne jest zasugerowanie Pacjentowi leczenia w zamkniętym ośrodku leczenia uzależnień. Ale bez obaw! Słowo "zamknięte" nie jest równoznaczne z pozbawianiem wolności. Chodzi raczej o leczenie stacjonarne, w jednej placówce przez odpowiedni dla Pacjenta okres czasu. Tego typu świadczenia oferuje między innymi ośrodek cieszący się dobrą opinią wśród wielu osób, które skorzystały z jego usług, Versusmed. Więcej informacji znajdą Państwo bezpośrednio na stronie ośrodka: http://versusmed.com.pl.

czwartek, 17 lipca 2014

Krytyka boli... choć wcale nie musi!

Z krytyką nas samych, naszych działań, wypowiedzi, nawet sposobu ubierania się, stykamy się często.
O ironio, zwykle gdy "wyjdziemy przed szereg", zrobimy coś - naszym zdaniem - wartościowego, wokół nas momentalnie pojawi się grono osób niezadowolonych, gotowych przekuć nasz sukces w nic nie wartą porażkę. Są oczywiście tacy, którzy odporni są na wszelkiego rodzaju krytykę, również tę konstruktywną (ale nie będziemy wdawać się w politykę). Skupmy się na przeciętnym Kowalskim - jak ma się on bronić przez złośliwymi komentarzami, mającymi na celu wyłącznie jedno - sprawienie mu przykrości?

krytyka
Krytyka to świetna zabawa, ale tylko dla krytykujących. Obiekt złośliwości czuje ból, bezradność, gniew.

Po pierwsze - złośliwa krytyka może być w gruncie rzeczy ukrytym komplementem i wynikać z zazdrości czy zawiści. Gdybyś faktycznie poległ czy poległa np. podczas wygłaszania prelekcji, krytykantów byłoby zazwyczaj mnie niż po naprawdę udanym występie. Dlaczego? Ponieważ, jak to się mówi "nikt nie kopie zdechłego psa" - szkoda na to energii.

Po drugie - zawsze dawaj z siebie wszystko. Działaj tak, by trudno było zarzucić Ci cokolwiek. Bądź przygotowany do swojej roli i staraj się wykonać ją najlepiej jak potrafisz. A jeśli mimo to znajdą się ludzie, chcący Cię wyśmiać i opluć, "rozłóż nad sobą parasol". Niech plują.

Po trzecie - pilnuj samego siebie, uczciwie przyznawaj się do popełnianych błędów i do niepowodzeń. Jednak nie po to, by się nimi zadręczać! Z notatkami przejdź się do zaufanych osób i poproś o pomoc -
o rzeczową i obiektywną krytykę, o wskazanie obszarów, w których warto coś zmienić.

Krytyka nie musi boleć i można się na nią znakomicie uodpornić, ALE nie można też pozwolić, by całkowicie ignorować zdanie innych. Wyrażona w sposób stonowany, merytoryczna krytyka, może przynieść nam naprawdę wiele korzyści.

W oparciu o rady Dale'a Carnegie

sobota, 12 lipca 2014

Pokonać uzależnienie

O problemach dotyczących uzależnień, pisaliśmy już ponad rok temu. Niestety, jak łatwo się przekonać przeglądając najnowsze statystyki i badania, liczba nałogowców na całym świecie rośnie. Nie inaczej jest w naszym kraju.

alkoholik

Przyczyny powodujące popadanie w nałogi, pozostały bez zmian. Stres, napięcie, tempo życia - w tej sytuacji sięgnięcie po tabletkę na uspokojenie, przeciwbólową (napięciowe bóle głowy również wiążą się ze stresem), po kieliszek "czegoś mocniejszego" wydaje się naturalne. Bo to "tylko ten jeden raz", "wyjątkowo", "sytuacja to usprawiedliwia". Początkowo taka "kuracja" faktycznie przynosi efekty, więc "jeden raz" zamienia się w drugi, trzeci. Wpadamy w nałóg kompletnie tego nie dostrzegając, a szkodliwe środki traktując jako antidotum na całe złe tego świata. Tymczasem, nieświadomie, pogrążamy się, a dla osiągnięcia upragnionego efektu wyciszenia czy też miłego szumu w głowie, potrzebujemy więcej i więcej. W bardzo trafny sposób proces uzależniania się od alkoholu opisał na swojej stronie Ośrodek Leczący Uzależnienia Versusmed: http://versusmed.com.pl/alkoholizm/kryteria-uzalezenienia-od-alkoholu. Warto zapoznać się z kolejnymi etapami popadania w nałóg.

Jak sobie z tym radzić?

Utrata kontroli nad tym, co i w jakiej ilości "bierzemy", wywołuje frustrację i często zaprzeczenie. Usiłujemy przekonać samych siebie, że nic podobnego nas nie dotyka, że wcale nie jesteśmy nałogowcami i możemy przestać pić/brać w dowolnej chwili. Na tym etapie niestety ciężko o pomoc - dopóki chory nie uświadomi sobie tego, że ma problem, nie będzie chciał poddać się leczeniu. Bo przecież, w jego opinii, żadnego leczenia nie wymaga i ma się znakomicie.

Dobrze byłoby wówczas, by najbliższe otoczenie zasugerowało przynajmniej rozmowę z psychologiem. Być może kilka spotkań pozwoli zrozumieć uzależnionemu, że nad swoimi potrzebami już dawno nie panuje. Taką osobę najlepiej jest skierować na długotrwałą terapię, a jeśli okaże się ona niewystarczająca, wówczas pozostaje zasugerowanie leczenia w ośrodku specjalizującym się w pracy z osobami uzależnionymi.

WAŻNE: zanim wybierzemy ośrodek, do którego udamy się na leczenie, upewnijmy się czy jest to placówka godna zaufania. Sprawdźmy, co oferuje, jakie jest jej podejście do terapii, czy pomoc obejmuje także osoby współuzależnione (a zatem najbliższych chorego). Mając pewność, że oddajemy swoje zdrowie w dobre ręce, zdecydujmy się na odwyk. Uratujemy własne zdrowie (a często i życie) i zdrowie psychiczne najbliższych.

czwartek, 3 lipca 2014

Rola edukacji w zdrowiu psychicznym najmłodszych

Temat wpisu brzmi być może dziwnie - cóż ma bowiem szkoła do zdrowia psychicznego jej uczniów? Czy chodzi tylko o odpowiednie zajęcia wychowawcze, ograniczenie agresji na szkolnych korytarzach, a może o coś więcej?


Osoby głęboko związane z edukacją, takie jak sir Ken Robinson, uważają że podstawowym problem szkół (na całym świecie) jest przestarzały model nauczania. Ten z XIX-ego wieku (wciąż stanowiący podstawę programu!) nijak ma się do bieżących potrzeb, a jednak wciąż jest stosowany. A nasze dzieci, chcąc nie chcąc (raczej nie chcąc) muszą dostosować się do systemu, który:
  • skupia się na potrzebach kraju i świata i wiedzę na ten temat przekazuje w szkołach, wymagając skoncentrowania się na tych właśnie informacjach;
  • od dziesięcioleci utrzymuje, że najistotniejszymi przedmiotami w szkole są: przedmioty ścisłe i humanistyczne;
  • marginalizuje przedmioty takie jak plastyka czy muzyka (ponieważ są one "mało użyteczne");
  • "przymyka się oko" na ćwiczenia gimnastyczne, odcinając tym samym możliwość rozwoju uczniom, którzy mają predyspozycje do choć lekkoatletyki;
  • w wielu szkołach praktycznie nie istnieją zajęcia takie jak taniec czy aktorstwo - a nawet jeśli są, to zredukowane do minimum;
Problem w tym, że choć Ministerstwo Edukacji z całych sił utrzymuje powyższą hierarchię przedmiotów, okazuje się, że "mało użyteczne" stają się również przedmioty z pierwszej grupy. Humaniści z trudem znajdują pracę w zawodzie, zwykle zmuszeni są do przekwalifikowania się, korzystania z dodatkowych kursów etc.

Nic zatem dziwnego, że gdy tylko przestaje obowiązywać obowiązek szkolny, młodzi ludzie rozstają się z edukacją, a wielu z nich wspomina ją jako "drogę przez mękę" (co ciekawe, w Stanach Zjednoczonych ze szkół odchodzi około 40% uczniów i nigdy ich nie kończy).

studentka z depresją
Depresja często po praz pierwszy daje o sobie znać właśnie w szkole średniej lub na studiach. A zdarza się, że i wcześniej.

Czy można to zmienić?

Można! Zamiast koncentrować się na tym, co potrzebne jest naszemu państwu (cóż, na pewno nie kolejni urzędnicy, a przecież wciąż kształcimy z uporem studentów na kierunkach administracji publicznej!), skoncentrujmy się na potrzebach uczniów. Obserwujmy ich od najmłodszych lat, sprawdzajmy jakie mają predyspozycje, rozwijajmy w nich kreatywność. I nie pozwólmy, by szkoła "wyedukowała ich" z szukania nowych rozwiązań twierdząc, że tylko jedna odpowiedź jest prawidłowa. Bo przecież tak nie jest! Pracodawcy szukają ludzi elastycznych, pomysłowych, chętnych do ryzykowania z nowymi pomysłami. A co robi szkoła? Piętnuje błędy, zamiast wyciągać z nich wnioski. "Odstrasza" uczniów od podejmowania prób, które mogą zakończyć się porażką. A przecież to na błędach się uczymy, prawda?

Rezygnacja

Trudno dziwić się młodym ludziom, którzy na tym świecie pojawili się przecież z nadzieją i optymizmem, że decydują się na "wycofanie" ze swojego życia. Skoro nie mogą robić tego, co ich interesuje (bo to "mało użyteczne") czują się gorsi i odtrąceni. Zaczynają mieć problemy natury emocjonalnej, wpadają w depresję, nerwicę, zamykają się w domach, a w skrajnych przypadkach odbierają sobie życie, które uważają za bezwartościowe. Czy to wina edukacji, systemu? Nie do końca. Ale to system mógłby być dla tych osób tratwą ratunkową. I na szczęście istnieją takie szkoły, które koncentrują się na jednostce, nie na grupie. I nie starają się wszystkich uczniów "ulepić" według odgórnych zarządzeń.

Ale o tym - w kolejnym wpisie.